Było wczesne lato 1936 roku. Jerzy wraz z Niną wyjechali z warszawskiego Śródmieścia na letnisko do Zalesia Górnego. Być może podróżowali samochodem (wówczas pokonywali mało komfortowe drogi wyłożone kocimi łbami oraz te gruntowe, polne, piaszczyste). A być może testowali świeżo oddaną do użytku magistralę kolejową łączącą Warszawę z Krakowem z pośrednimi stacjami w nikomu nie znanych wówczas miejscowościach (taka stacja w polu, kiedy nikt nie ma pojęcia po co ten pociąg tu się zatrzymał).

Zalesie to jeszcze młoda osada zaprojektowana jako „letnisko przyszłości” położone wśród chojnowskich lasów. Jerzy z Niną właśnie tu upatrzyli sobie dużą zalesioną działkę, na terenie której postawili mały letniskowy dom. Letnisko w dużej części pozbawione było wówczas podstawowej infrastruktury – działki były dopiero wytyczane, drogi w planach, wodę trzeba było znaleźć samemu, a o prąd postarać się w gminie. Ale było uroczo. I sielsko. Młody sosnowy las, miejscami wiekowe dęby, tuż obok ogromna łąka z wypasanym bydłem. Wokół mnóstwo grzybów, jagód, kwiatów, ptaków i świętego spokoju.

 

Jerzy posadził róże. W nasłonecznionym (jeszcze wtedy) leśnym ogrodzie kwitły szaleńczo i pachniały upajająco. Wabiły zapachem przeróżne owady, w tym…

Kruszczycę złotawkę (Cetonia aurata) – to taki gatunek chrząszcza żywiącego się niestety kwiatami…

Żarłoczne żuki pożarły róże, ale ich szmaragdowe, mieniące się w słońcu pancerze urzekły małżonków. Urzekły na tyle, aby pozwolić wybaczyć im te nieszczęsne róże, nauczyć na przyszłość, że róż w tych okolicach lepiej jednak nie sadzić oraz aby…

 
 … zgłosić do urzędu gminy propozycję nadania nazwy ulicy, przy której jest działka: ulica Szmaragdowych Żuków.

 Ta nazwa do dziś funkcjonuje. Ulica Szmaragdowych Żuków istnieje zarówno faktycznie, jak i formalnie. I ani trochę nie odbiega wymyślną formą od innych nazw okolicznych ulic. Bo w Zalesiu znajdziesz także ulice Sinych Mgieł, Grających Świerszczy, Wieczornego Zmierzchu czy Leśnych Boginek. Czy Szmaragdowych Żuków zapoczątkowało ten trend? Być może, a być może nie. Tego nie wiem i nie mam już kogo się zapytać.

Później na letnisko przyjeżdżała tu Beata (córka Jerzego i Niny, i moja Mama), potem swoje najszczęśliwsze letnie chwile przeżywałam tu ja, Marta, i mój Brat.

Od tamtej pory w miejscu letniskowego domu pojawił się większy, całoroczny. I las urosł znacząco. Światła słonecznego jest teraz jak na lekarstwo, ale my mimo to i wbrew dawnym przestrogom hodujemy róże. Mnóstwo róż. I czekamy na powrót Szmaragdowych Żuków, naszych kruszczyc złotawek, których dawno, dawno u nas nie było…